W Wielkiej Brytanii żyje się lepiej albo jeszcze lepiej

Bardzo dużo osób na emigracji osiągnęło sukces. Spełniło marzenia. Część osób utknęła w miejscach, w których zwyczajnie pracują od rana do wieczora bez specjalnej perspektywy czy to awansu czy poprawy jakości życia – choć to życie, generalnie, i tak jest lepsze niż to, które oferuje Polska – to moja opinia. Myślę, że każdy ma swój rozum, doświadczenie i nie potrzebuje mądrości jakiegoś doradcy ubezpieczeniowego. Z pokorą podchodzę do życia, z szacunkiem dla każdego człowieka, nieważne jakiej narodowości, wyznania religijnego, koloru skóry czy orientacji seksualnej. Jestem człowiekiem wielkiej otwartości i tolerancji. W życiu kieruję się złotą regułą etyczną czyli zasadą wzajemności „traktuj innych tak, jak ty byś chciał być traktowany” a także „Czego nie narzucasz sobie, nie narzucaj i innym”.

Z Damianem Bilińskim, o życiu i emigracji rozmawia Jolanta Jakacka

Dalsza część tekstu
pod materiałem naszej reklamy:

Jolanta Jakacka: Skąd Pan pochodzi?

Urodziłem się w Żaganiu i choć mieszkałem w kilku miejscach, to Wieruszów, w którym spędziłem większość życia, ukształtował mnie jako dorosłego człowieka. Klimat małego miasteczka, miejsc i wspaniałych ludzi, którzy wciąż tam mieszkają. Innych już nie ma.

JK.: Co spowodowało, że zdecydował się Pan na emigrację i od jak dawna nie mieszka Pan w Polsce?

Na emigrację największy wpływ miała sytuacja polityczno -gospodarcza. Bezrobocie w mojej okolicy wynosiło blisko 20 proc. Wówczas rządził Jarosław Kaczyński, ten sam „emerytowany zbawca narodu”, który dzieli Polaków, na lepszych i gorszych, a który dziś zasiada w ławie w komisji śledczej jako świadek – dodajmy z demencją. Miejmy nadzieję, że w końcu dopadnie go „Prawo i Sprawiedliwość”.  Gdy słyszę określonych polityków wypowiadających się na temat emigracji Polaków za granicę, w tym do Wielkiej Brytanii, bierze mnie autentyczna złość. Polacy, w tym również Ja, wyjechali, bo mieli taką możliwość. Kropka. To otwarcie granic Unii Europejskiej spowodowało masową emigrację. I słusznie. Niestety, dziś słyszę od wielu emigrantów właśnie, jaka ta Unia nie dobra, jaka absurdalna, jak ona uciska zwykłego człowieka, odbiera wolność, samochody, gotówkę, narzuca ideologię LGBT, zabija nienarodzone dzieci, a do naszych domów siłą zaprasza emigrantów z innego obcego nam świata. Koszmar! Tyle że to nie prawda. Chciałbym przypomnieć, że to dzięki Unii właśnie, możemy realizować marzenia, mniejsze i większe, których wówczas nie bylibyśmy w stanie realizować w swojej ojczyźnie. Za chwilę wybory. Nie zmarnujmy tej okazji aby Unii Europejskiej powiedzieć TAK – jestem Europejczykiem. Wyemigrowałem, bo miałem taką możliwość a także z powodu zaściankowości i duszności jaka panowała w Polsce w związku nieudolnymi działaniami polityków. Panująca wówczas atmosfera była zwyczajnie nie do zniesienia. Kuszony emigracją byłem (nielegalnie) jeszcze w trakcie studiowania, ale finalnie zdecydowałem się wyjechać (legalnie) w 2006 roku. Czyli to już 18 lat! 

JK.: Czy na obczyźnie, Pana zdaniem, żyje się lepiej?

Każdy jest kowalem swojego losu. Bardzo dużo osób na emigracji poradziło sobie z wyzwaniami – tych nie będę wymieniał bowiem wiemy co oznacza aklimatyzacja i trudne początki na zupełnie obcym terenie. Wiele osób spełniło marzenia, założyło rodziny, otworzyło biznesy, rozwija się na bardzo wielu płaszczyznach. Są wspaniałymi otwartymi ludźmi, otwartymi na wyzwania na miarę XXI wieku. Oczywiście jest określona grupa osób, która z jakiegoś powodu utknęła w miejscach, w których zwyczajnie pracują od rana do wieczora bez specjalnej perspektywy czy to awansu czy poprawy jakości życia – choć to życie, generalnie, i tak jest lepsze niż to, które oferuje Polska – to moja opinia. Z racji wykonywanego zawodu rozmawiam niemal codziennie z Polakami w Wielkiej Brytanii, i choć trafiają się osoby gotowe opuścić UK, to zdecydowanie większość ani myśli wracać. Osobiście nie zamieniłbym Szkocji na żaden inny kraj. Gdyby jeszcze mniej padało a słońce świeciło częściej niż tylko na Dzień Dziecka, byłoby naprawdę bosko. Odpowiadając krótko na pytanie: na obczyźnie żyje się lepiej albo jeszcze lepiej.

JK.: A czy znalazł Pan tutaj to, czego brakowało Panu w Polsce, czy też o emigracji zadecydowały zupełnie inne czynniki?

Wyjeżdżając do Edynburga plan był jeden: zorganizować życie w taki sposób, aby dla dziecka było to najlepsze miejsce do życia właśnie; edukacja, otwartość, tolerancja, różnorodność kulturowa, ogromne możliwości rozwoju osobistego jak również, nomen omen, dystans. Róża, mając dziś 19 lat, doskonale rozumie co autor „dystansu” miał na myśli. Podsumowując, spełnia się moje emigracyjne marzenie: siwieje wraz z żoną od 20 lat, ale siwiejemy pięknie, szczęściem dziecka.

Jakie inne czynniki zdecydowały o emigracji? Jak już wcześniej wspomniałem „Polska duszność”. Przez 7 lat byłem w Polsce, wraz z żoną i przyjaciółmi wydawcą lokalnego tygodnika, sprzedawanego w kioskach ruchu; gazeta pachniała świeżym drukiem, ludzie w parkach, na ławkach, czytali nasz tygodnik, który poruszał lokalne tematy – tematy mniej lub bardziej ważne, istotne a nawet takie, które średnio podobały się ówczesnym włodarzom miasta. Byłem dziennikarzem, grafikiem, składałem gazetę, fotografowałem lokalne zdarzenia od koncertów po wypadki drogowe – śmiertelne. Ostatecznie po wielu latach gazeta upadła. Czynników zamknięcia tytułu, było więcej niż tylko ekonomiczny. Doświadczenie dość bolesne. Postanowiłem wyprowadzić się na „koniec świata”. Spakowałem walizkę, o 22:00 pocałowałem żonę i śpiącą w łóżeczku córkę. Wczesnym ranem chodziłem już po Szkockiej ziemi.

JK.: Jaki zawód wykonuje Pan na obczyźnie?

W 2006 roku, a konkretnie we wrześniu, zaczęło się dość sensacyjnie. Otrzymałem pracę na planie filmowym w Edynburgu. No dobrze, to nie była praca marzeń. Stałem przez kilka dni pod jakimś murem i ochraniałem wywieszony na nim obraz. Był to ważny element scenariusza. Problem polegał na tym, iż była to jedna z najniebezpieczniejszych dzielnic Edynburga. Trochę przypominało to klimat filmu Trainspotting – podejrzana dzielnica, podejrzani przechodnie, narkotyki, itd. Kilku dżentelmenów wyciągnęło ode mnie pół paczki papierosów, pukając się jednocześnie po głowie i śmiejąc się z mojej roboty. Oczywiście nie zabrakło deszczu i dreptania z nogi na nogę. Po kilku dniach moja kariera na planie filmowym dobiegła końca. Trafiłem do rzeźni, na szczęście do magazynu. Piętro wyżej odbywała się masowa produkcja. Zwierzęta wjeżdżały do fabryki wagonami a wyjeżdżały w zgrabnie poporcjonowanych kawałkach w plastikowych pudełkach. Potem przerobiłem kilka innych magazynów dorabiając się wszystkich bodajże licencji na różnego rodzaju wózki widłowe. Mało zabrakło a zostałbym kierowcą autobusu. Finalnie po dwóch latach tułaczki w fabrykach i magazynach, postawiłem na swoje umiejętności, które skutecznie do dziś praktykuję.

Obecnie, od wielu lat, jestem doradcą ubezpieczeniowym. Jestem menadżerem, doradzam klientom w sprawach najważniejszych; w sprawach życia i śmierci, w sprawach zdrowotnych jak również finansowych. Jest to niezwykle ciekawy zawód. Wymagający i odpowiedzialny. Pomijam, że część społeczeństwa woli ubezpieczyć pralkę czy lodówkę, psa czy kota zamiast zabezpieczyć siebie i najbliższych. Niemniej jest naprawdę dużo pracy w tym obszarze. Polacy żyją w Wielkiej Brytanii, ale najczęściej, na koniec, chcieliby położyć się gdzieś w pobliżu polskiej tui czy brzozy. To zrozumiałe, ale i kosztowne. Jestem od tego, aby im pomóc.

JK.: Jaką szkołę/uczelnię ukończył Pan w Polsce lub w Wielkiej Brytanii?

W Szkocji ukończyłem, a właściwie dalej kontynuuję, szkołę życia, jest to jedna z najważniejszych uczelni. W Polsce studiowałem Filozofię, którą z sukcesem ukończyłem z dyplomem i tytułem magistra. Jako temat pracy obrałem: „Świadomość jako źródło cierpienia”. Parafrazując: cierpię więc jestem. Jakie piękne cierpienie. Innego nie mamy, doceńmy to, uszanujmy; zróbmy z tego pożytek, przyjemność, określoną wartość a nawet sztukę, wszak głównym aktorem w „Tu i Teraz” w scenariuszu ponowoczesnej rzeczywistości powinienem być Ja – „My cosmos is mine”. 

JK.: Jakie miejsce na ziemi jest Panu najbliższe?

Jeszcze nie kwalifikuję się do kategorii „Boomersa”, ale rzeczywiście „Lubię wracać tam, gdzie byłem już”. Najbliższe miejsce na ziemi jest tam, gdzie jest moja żona, dziecko, najbliżsi. 

JK.: Do jakich miejsc chciałaby się Pan wybrać w najbliższym czasie, a do których powraca Pan regularnie?

Nie mam szczególnie takich miejsc. Natomiast chciałbym zobaczyć Ziemię z dystansu. Nie chodzi o księżyc czy Marsa, inną planetę. Chciałbym zobaczyć Ziemię, tę piękną bańkę, która za jakiś tam czas, przestanie istnieć. Jeśli chodzi o miejsca, do których wracam regularnie jest to Pobierowo. Poważnie. Miejscówka na końcu miasta. Plaża na własność z barem, las, dwa baseny, spa, cisza i spokój. Lubię tam „Robić nic”.

JK.: Jakie jest Pana najważniejsze wspomnienie, które Pan pielęgnuje?

Jestem tzw. Over 50. Bagaż doświadczeń życiowych mam całkiem (…) spory. Szanuję wszystkie ważne momenty. Lądując w Edynburgu miałem 32 lata. Jednak lądowanie żony z dzieckiem po 9 miesiącach rozłąki, było tym momentem, który zapamiętam do końca życia. Róża miała 2 lata. Jako pierwsza wpadła w moje ramiona tuż po otwarciu się magicznych drzwi na lotnisku. Jeśli miłość jest najważniejsza, to nie ma ważniejszego momentu niż bliskość osób, które kochasz. Byliśmy razem. Lubię patrzeć jak żona pielęgnuje kwiaty. Staram się pielęgnować każdą chwilę, You never know…   

JK.: Czy jako mały chłopiec miał Pan jakieś szczególne marzenie, które udało się spełnić w życiu dorosłym? A może się nie udało i ciągle dąży Pan do jego spełnienia?

Standardowo, chciałem zostać strażakiem, policjantem czy nawet żołnierzem – żołnierzem najbardziej. Zwyczajnie nie pamiętam. Natomiast od zawsze chciałem być niezależny. Jeśli można nazwać niezależność marzeniem to realizuję się w tym marzeniu na 100 proc. każdego dnia.

JK.: A czy dzisiaj, będąc na emigracji, ma Pan jakieś marzenia/cele, które chciałby zrealizować?

„Marzenia nie spełniają się, Marzenia się spełnia”. Myślę, że sporo tych marzeń już zrealizowałem. Oczywiście przyroda nie lubi próżni, a ja nie lubię siedzieć bezproduktywnie. Mam określone cele, które zamierzam wykonać. I zrobię to!

JK.: Co mówią o Panu przyjaciele i rodzina?

Najlepiej byłoby zapytać przyjaciół i rodzinę. Podejrzewam, że uchodzę za niekonwencjonalnego i lekko szurniętego gościa, którego da się lubić. Uwielbiam czarny i absurdalny humor. Bywa, że jestem z tego powodu nie do końca rozumiany?

JK.: Gdyby miał Pan opisać siebie w kilku cechach, co by Pan powiedział?

4K: Komunikatywny, Konsekwentny, Konstruktywny, Kreatywny, 

JK.: Czym żyje Pan aktualnie, co zajmuje Pana czas i myśli?

Ile książek przeczytał Chuck Norris? – Wszystkie. Nie jestem tak dobry jak Chuck Norris, ale w życiu przeczytałem wiele książek. Dziś głównie czytam publicystykę, artykuły naukowe, jestem pożeraczem informacji. Wchłaniam spore ilości polityki, gospodarki, psychologii, etc., co sprawia, że jestem w stanie rozmawiać niemal na każdy temat i długo, z przyjemnością. Jestem po prostu gadułą. Poza tym, jeśli tylko mogę, uprawiam sport. Najczęściej stosuję dłuższe spacery, a także siłownię, basen i sauna. Traktuję to jako reset od nagromadzonych myśli na temat pracy, społeczeństwa, sytuacji geopolitycznej czy nawet kondycji środowiskowej naszej Ziemi. Przykro się patrzy jaki świat zostawiamy naszym dzieciom. Czy ten świat w ogóle przetrwa, a jeśli tak, jak będzie wyglądał? W którą stronę wyewoluuje człowiek, technologie, itd. 

JK.: Czy ma Pan hobby, któremu poświęca swój czas i energię?

Owszem. Biorąc pod uwagę moje doświadczenie dziennikarskie, w ramach wolnego czasu rozwijam projekt www.open.media.pl – projekt dość innowacyjny, inny niż klasyczne media, choć nie rewolucyjny. Przypomina bardziej media społecznościowe niż typowy serwis informacyjny. Użytkownik może się tam zarejestrować i działać w bardzo podobny sposób jak na Facebook; są grupy, jest profil, chat, można wrzucać zdjęcia itd. Jest to również projekt biznesowy. Myślę, że warto po prostu tam zajrzeć a jeśli się spodoba to rozwijać ten projekt razem ze mną. Dużo temu projektowi jeszcze brakuje, ale nigdzie się nie spieszę. Przyjdzie moment, że wszystko będzie poukładane jak należy. Ponadto gram w szachy. Czasami zwyczajnie znikam na kilka godzin, znikam jak w czarnej dziurze.

JK.: Co skłoniło Pana do wybrania takiej ścieżki zawodowej?

Przypadek. Znajomy, który pracował w firmie brokerskiej, zaproponował swojemu szefowi, aby ze mną porozmawiał. Szef przyleciał z Londynu do Glasgow na kawę. W kawiarni przegadaliśmy 5 godzin wypijając po kilka filiżanek kawy. O pracy zamieniliśmy dosłownie parę zdań. Reszta rozmowy dotyczyła życia. Szef bez wahania zaproponował mi abym objął funkcję menadżera i poprowadził zespół na terenie Szkocji. Od tamtego momentu minęło sporo czasu. Z powodu złego odgórnego zarządzania firma po kilku latach upadła. Moje pomysły zarządzania wdrażam do dziś w innej firmie. Z dumą mogę powiedzieć, że pracuję w firmie, w której zarządzanie zasobami ludzkimi jest nowoczesne i dopasowuje się do płynnej rzeczywistości. Smart Choice Financial Services zarządzany jest przez nietuzinkową i charyzmatyczną osobę Zuzannę Ritter. Jestem przekonany o jej wyjątkowości co finalnie przekłada się na cały zespół w firmie. Nie jest moim zamiarem słodzenie komukolwiek, zwyczajnie pracowałem w kilku firmach w branży, znam warunki, wartości i zasady panujące w innych firmach i jestem przekonany, że jest to jedno z najlepszych miejsc w tej kategorii. Wspomniałem wyżej jak bardzo cenię sobie niezależność i tę właśnie niezależność mam zachowaną. Dlatego jeśli czyta tę rozmowę inny doradca, który zastanawia się nad zmianą miejsca pracy, zapraszam do rozmowy. A może chciałabyś/chciałbyś zostać doradcą? Pomogę!   

JK.: Kim są Pana klienci?

Tutaj należy mówić o grupach klientów. Największą grupą są małżeństwa lub związki partnerskie z dziećmi. Rodzice doskonale rozumieją jak ważne jest ubezpieczenie tego co najcenniejsze czyli dzieci. Z drugiej strony i rodzice powinni być ubezpieczeni chcąc zapewnić bezpieczeństwo dzieci właśnie. Osoby dojrzałe zdają sobie sprawę, że życie nie trwa wiecznie, choroba może dotknąć każdego i w każdym wieku, a finanse powinny być zabezpieczone. Nie ma nic gorszego niż utrata zdrowia choć ja dopowiadam, że jeszcze gorzej, jeśli nie ma zdrowia i pieniędzy jednocześnie. Inną grupą klientów są osoby posiadające nieruchomość. Kiedy kupimy za ciężko zapracowane pieniądze wymarzony dom, warto zabezpieczyć się, aby w przyszłości nie było problemu ze spłatą kredytu. Kolejną grupą są osoby, których dzieci opuściły dom rodzinny. Dlaczego? Pierwsza fala emigracji miała miejsce blisko 20 lat temu. Wówczas byliśmy młodsi. Dzisiaj bardzo dużo osób zbliża się do 50-tki lub dawno tę 50-tkę przekroczyły. W tym wieku wartości się zmieniają. Człowieka mniej interesuje nowy samochód czy inna rzecz materialna a bardziej skupia się na własnym zdrowiu. Nie ma lepszej inwestycji niż ubezpieczenie. Chyba że liczy się na NHS w tym kraju. Sporą grupą klientów są również osoby na samozatrudnieniu prowadzących własną działalność gospodarczą. Powód jest prosty. Jeśli tym osobom przytrafi się wypadek lub długotrwała choroba to nikt im chorobowego nie wypłaci. Tymczasem ubezpieczenie może pokryć potrzeby klienta, jeśli rzeczywiście nie może pracować. Uważam to za jedne z ważniejszych ubezpieczeń. Zresztą Polacy pracujący w fabrykach czy magazynach często nie mają w kontraktach zagwarantowanego chorobowego. W momencie dłuższej choroby zdani są albo na benefity lub pożyczki, które ostatecznie rujnują budżet. Najmniejszą grupą klientów są osoby młode 20-25-letnie. Żyją w przekonaniu, że wiecznie będą młodzi i zdrowi. O śmierci nie myślą w ogóle. W pewnym sensie mają rację. Młodość musi się wyszaleć. Generalnie trzymam za nich kciuki, za każdego. Jednak statystyki są okrutne. Coraz więcej choruje właśnie młodzież. Nie bez powodu dorośli mogą w swoim ubezpieczeniu mieć podpięte dzieci. Najczęstszą chorobą są niestety nowotwory, a te mogą dopaść każdego. Mógłbym o tym opowiadać do rana, potem spacer, siłownia, basen, sauna… 

JK.: Czy jest różnica w działaniu firm ubezpieczeniowych w UK i w Polsce?

W tym miejscu nie będę ekspertem. Chociaż kilka miesięcy temu rozmawiałem z agentem ubezpieczeniowym w Polsce i kilka różnic aż bije po oczach. Po pierwsze zdecydowanie mniej ludzi ubezpiecza się w razie śmierci. Jeszcze mniej w razie choroby krytycznej. Ba, z rozmowy wynikało, że nikt! Oczywiście jest to lekko przerysowany obraz, ale świadomość tych produktów w Polsce wśród społeczeństwa jest znikoma. Niestety z rozmowy z agentem w Polsce malował się jeszcze inny obraz. Polacy zwyczajnie nie mają pieniędzy, aby takie zabezpieczenia kupować. Ubezpieczenie w Polsce jest zdecydowanie droższe niż w Wielkiej Brytanii, droższe i słabsze. Dlatego warto zainwestować tutaj bowiem wykupione ubezpieczenie w Wielkiej Brytanii można zabrać ze sobą do Polski czy innego kraju, w którym chcemy zamieszkać.

JK.: Jakie jest Pana życiowe motto, którym kieruje się Pan w codzienności?

Jeśli chodzi o pracę to jest mi bliska filozofia Konfucjusza: „Wybierz pracę, którą kochasz, i nie przepracujesz ani jednego dnia więcej w Twoim życiu”. A jeśli chodzi o prozę życia i codzienność to lubię odnosić się do słów nieżyjącego księdza Jana Kaczkowskiego: „Tylko nie martw się przez cały dzień. Wyznacz sobie na to godzinę, a potem ciesz się życiem”.

JK.: Co chciałby Pan przekazać/powiedzieć Polakom mieszkającym na emigracji?

Myślę, że każdy ma swój rozum, doświadczenie i nie potrzebuje mądrości jakiegoś doradcy ubezpieczeniowego. Z pokorą podchodzę do życia, z szacunkiem dla każdego człowieka, nieważne jakiej narodowości, wyznania religijnego, koloru skóry czy orientacji seksualnej. Jestem człowiekiem wielkiej otwartości i tolerancji. Wiem, że jeśli robi się jedną rzecz najlepiej na świecie albo najlepiej jak tylko się potrafi to na sukces nie trzeba będzie długo czekać. Prędzej czy później, za miesiąc, za chwilę, jutro, ten sukces przyjdzie. W życiu kieruję się również złotą regułą etyczną czyli zasadą wzajemności „traktuj innych tak, jak ty byś chciał być traktowany” a także „Czego nie narzucasz sobie, nie narzucaj i innym” – i znowu Konfucjusz, choć pisał o tym i Platon i Arystoteles czy Seneka ._

 

Rozmowę przeprowadziła Jolanta Jakacka
Część rozmowy pierwotnie ukazała się
w Tydzień Polski, w Londynie.

__________

Źródło: „Media”. Fot: Damian Biliński


Zrób najważniejszy
Quiz w Twoim życiu!
Na poważnie i wesoło!

Jesteś zainteresowany
rozmową o ubezpieczeniu?
Wyślij do Nas Wiadomość

    badanie krwi bagaż brexit ceny chemioterapia council covid covid-19 czerniak deportacja Depresja dieta dom Dziecko e-papierosy emigracja gaz HIV krew kurczak macica migrena mięsaki mRNA młodzież nowotwór nowy lek ogrzewanie osobowość osocze otyłość pasażer pogrzeb policja polityka praca prostata przestępstwo płuca Quiz rachunki rak rodzice ryanair samolot supermarket szczepienia szczepionka tax Tusk UE warzywa wirus wizz air wojsko wstrząs wątroba śmierc żołnierz żywność

    Najnowsze wpisy

    Otyłość to śmiertelna choroba: niewydolność serca, cukrzyca, zaburzenia oddechowe, depresja…

    Otyłość jest, jak gdyby szczytem góry lodowej, pod którym tkwią: niewydolność serca, cukrzyca, zaburzenia oddechowe, niewydolność żylna, jak również zaburzenia ośrodkowego układu nerwowego i zaburzenia psychiatryczne – pojawia się depresja. Więcej: otyłość sprzyja chorobom nowotworowym; dziś znamy dobrze zależność pomiędzy otyłością a nowotworami np. jelita grubego czy macicy u kobiet – mówi w rozmowie z PAP prof. Wojciech Lisik, krajowy konsultant transplantologii klinicznej.

    Mózg sam z siebie nie wie, że się najadł, musi dostać odpowiedni sygnał z przewodu pokarmowego. Jeśli nie dostanie takiej informacji, to nie kontroluje łaknienia. Jest takie powiedzenie, że „syty głodnego nie zrozumie”, i ono bardzo przylega do grupy osób otyłych. (…) Problem bardzo często zgłaszają panie – dla nich powszechnie dostępne rajstopy są za małe, nie są w stanie kupić sobie ubrań, wstydzą się pójść do sklepu, wstydzą się wyjść na ulicę. Wreszcie, jak bardzo utrudniona jest podstawowa toaleta i czynności higieniczne w przypadku zaawansowanej otyłości.

    Dalsza część tekstu
    pod materiałem naszej reklamy:

    PAP: Z doniesień, jakie do mnie docierają, wynika, że lekarze coraz częściej decydują się leczyć otyłość chirurgicznie, np. zmniejszając pacjentowi żołądek. Czy tak jest faktycznie?

    Prof. Wojciech Lisik: Nie wszystkie te operacje polegają na zmniejszeniu żołądka, ale wszystkie należą do grupy zabiegów tzw. chirurgii metabolicznej (kiedyś mówiło się bariatrycznej), czyli chirurgicznego leczenia otyłości, gdyż leczą one, bądź zapobiegają wystąpieniu chorób metabolicznych związanych z występowaniem otyłości, czyli tzw. powikłań otyłości.

    Ten wzrost istotnie nastąpił, a wzięło się to z dwóch rzeczy: po pierwsze rosnącej świadomości pacjentów, ale też lekarzy, którzy leczą takich chorych; te operacje stały się akceptowalne w szeroko rozumianym społeczeństwie. Po drugie zaś wynika to ze skuteczności tych operacji w leczeniu otyłości i jej powikłań; jest ona o wiele większa, niż leczenie zachowawcze.

    PAP: Na czym polegają te zabiegi?

    W.L.: Zanim do tego dojedziemy, trzeba sobie powiedzieć wprost, że otyłość jest chorobą. To nie tylko zaburzenie związane ze zwiększoną objętością ciała, z „inną urodą”, ale chorobą, której źródłem jest mózg, ośrodkowy układ nerwowy, a nie żołądek czy wątroba. Osoby otyłe mają zaburzone poczucie sytości po przyjmowaniu pokarmów, mają zaburzoną reakcję hormonalną przewodu pokarmowego na jego wypełnienie pokarmem. W przypadku osób szczupłych pojawia się granica sytości: ktoś je i w pewnym momencie ma dość, czuje się nasycony. W przypadku osób otyłych ta sytość pojawia się albo bardzo późno, albo nie nadchodzi prawie wcale. Chory ma już wypełniony cały żołądek, jelita, ale wciąż czuje się głodny, gdyż do mózgu nie dopływa sygnał „już jestem najedzony”.

    Kolejna rzecz to ta, że od 2012 leczenie chirurgiczne zaczęło być akceptowane w Polsce przez diabetologów, jako skuteczna terapia w przypadku chorych z cukrzycą typu 2., u których występuje nadmiar masy ciała – i to też wpływa na to, że takich zabiegów jest coraz więcej.

    Pytała pani, na czym one polegają – ingerujemy, różnymi metodami, w przewód pokarmowy – nie w ośrodkowy układ nerwowy – w taki sposób, aby zmniejszyła się pojemność żołądka i pojawił się sygnał, że pacjent już się najadł. Ingerujemy również w proces absorbcji substancji pokarmowych poprzez odpowiednią zmianę architektoniki przewodu pokarmowego.

    PAP: Spotkałam się z opinią, że otyłość to choroba śmiertelna. To prawda czy przesada?

    W.L.: Większość chorób nieleczonych, które się nie samoograniczają, prowadzi w konsekwencji do śmierci. Otyłość jest, jak gdyby szczytem góry lodowej, pod którym tkwią: niewydolność serca, cukrzyca, zaburzenia oddechowe, niewydolność żylna, jak również zaburzenia ośrodkowego układu nerwowego i zaburzenia psychiatryczne – pojawia się depresja. Więcej: otyłość sprzyja chorobom nowotworowym; dziś znamy dobrze zależność pomiędzy otyłością a nowotworami np. jelita grubego czy macicy u kobiet. Takich nowotworów zależnych od otyłości mamy kilkanaście, a inne są przez otyłość stymulowane.

    PAP: Jaki jest mechanizm tej zależności i stymulacji?

    W.L.: To jest mechanizm przede wszystkim zaburzeń hormonalnych, które się pojawiają u osób otyłych. Do tego dochodzi zwiększony ładunek potraw wysokoprzetworzonych – jedzenie dobre, jest jedzeniem drogim, to „śmieciowe” jest tanie, więc najczęściej osoby otyłe jedzą właśnie takie. Zwiększa się aktywność adipokin, interleukiny, cytokin, które jak gdyby współistnieją z otyłością – a to rozpoczyna nowotworzenie. Otyłość jest przewlekłym stanem zapalnym, akumulowanie tłuszczu w komórkach tłuszczowych, w wątrobie, która zaczyna być bardzo duża i otłuszczona – to wszystko powoduje, że osoby otyłe są w przewlekłym stanie zapalnym – i to jest jeden z głównych przyczynków do nowotworzenia.

    PAP: Powiedział pan, że są różne metody wykonywania operacji metabolicznych. Proszę opowiedzieć, na czym one polegają.

    W.L.: Możemy wpłynąć na dwa mechanizmy, pierwszy to zmniejszenie możliwości przyjęcia pokarmu, np. robiąc rękawową resekcję żołądka: z żołądka, który ma kształt worka, robi się wąską rurkę, jakby rękaw, usuwa się dno żołądka, w którym znajdują się komórki odpowiedzialne za powstawanie uczucia głodu, co przekłada się na modulację hormonalną takiej osoby. Ta metoda operacyjna powoduje także opóźnienie opróżniania żołądka, czyli zmniejszenie perystaltyki, gdyż usuwamy również komórki, które te ruchy inicjują (nie wszystkie, one znajdują się także w innych miejscach przewodu pokarmowego). Poczucie sytości występuje więc nie tylko na skutek działalności hormonalnej, ale także wypełnienia tej części przewodu pokarmowego, która została. Inne operacje, np. gastric bypass, oprócz zmniejszenie objętości żołądka, powodują ominięcie części układu pokarmowego. Dzięki temu zmniejszamy wchłanianie, gdyż jeśli jelito jest krótsze, pokarm przebywa w organizmie krócej, mniej składników odżywczych jest absorbowane przez układ pokarmowy, więc nawet jeśli ładunek kaloryczny przyjętego pokarmu jest duży, to wchłania się tylko jego część.

    Kolejnym czynnikiem, który przyczynił się do upowszechnienia tych operacji jest to, że obecnie przeprowadzamy je metodami minimalnie inwazyjnymi, czyli nie przecinamy brzucha, nie robimy cięcia dwudziestocentymetrowego, po to, by dotrzeć do przewodu pokarmowego, tylko wkładamy, przez małe nacięcie o szerokości jednego centymetra, pięć narzędzi, za pomocą których robimy duży zabieg operacyjny. Chorzy rehabilitują się błyskawicznie, następnego dna po operacji wychodzą do domu, zamiast, jak kiedyś, leżeć w szpitalu nawet kilka tygodni.

    PAP: Jakie są wskazania do tego typu operacji?

    W.L.: Mamy tutaj dwie granice. Pierwsza – jeśli chory jest tylko otyły (i to musi być otyłość związana tylko z żywieniem, a nie z zaburzeniami endokrynologicznymi, które mogą spowolnić metabolizm, jak np. niedoczynność tarczycy), ma BMI (wskaźnik masy ciała) powyżej 40., a nie ma innych powikłań otyłości, jak cukrzyca, przewlekła niewydolność serca, obturacyjnego bezdechu sennego czy zaburzeń lipidowych – to taka osoba ma wskazania do operacji.

    Natomiast jeżeli takie choroby związane z otyłością występują, to wystarczy, że ma BMI powyżej 35, aby się kwalifikować do zabiegu. W tej chwili uważa się, że należy się zastanowić nad operacją u chorych z BMI powyżej 30., u których występuje cukrzyca typu 2., niedająca się leczyć w sposób zachowawczy.

    PAP: Na ile ważna w procesie leczenia jest świadomość pacjenta co do jego choroby oraz chęć współpracy z lekarzami i personelem medycznym?

    W.L.: To jest podstawowy warunek kwalifikacji do operacji. Jeżeli chory chce być zoperowany, musi mieć świadomość tego, że jest otyły. Musi wiedzieć, że otyłość doprowadzi do jego wcześniejszego zgonu, bo ci chorzy umierają 10-15 lat wcześniej, niż ich rówieśnicy z prawidłową masą ciała. Generalnie – jego zgoda na zabieg operacyjny musi być świadoma.

    Wymagamy od takich pacjentów, żeby w trakcie kwalifikacji do zabiegu schudli o osiem procent masy wyjściowej – jeśli to się to uda, jest dowodem, że chorzy są zdeterminowani, czyli będą w stanie utrzymać reżim, który występuje po zabiegu operacyjnym.

    Poza tym taki ubytek w pierwszej kolejności powoduje zmniejszenie objętości wątroby, bo wątroba chudnie najszybciej. A jeśli schudnie wątroba, to mamy większą przestrzeń do operacji, gdyż operujemy głównie pod wątrobą.

    Tak więc, jeżeli taki chory w okresie obserwacji, w okresie kwalifikacji, która trwa od trzech do sześciu miesięcy, jest w stanie zastosować się do naszych zaleceń i spełnić nasze oczekiwania, to jest on dobrym kandydatem do zabiegu bariatrycznego.

    PAP: Jaki odsetek tego typu zabiegów kończy się sukcesem?

    W.L.: To wszystko zależy od tego, jakie są oczekiwania pacjenta, bo czym innym jest sukces terapeutyczny z medycznego punktu widzenia, a czym innym jest sukces osobisty pacjenta. W przypadku sukcesu medycznego mówimy o skutecznym ubytku masy ciała, przynajmniej 70 proc. nadmiaru, w okresie roku-półtora od zabiegu operacyjnego. Ten nadmiar masy ciała oblicza się od wagi idealnej.

    Dam przykład: jeżeli hipotetycznie mam 180cm wzrostu, ważę 130 kg. (czyli moje BMI wynosi 40 kg/m2), to moja idealna waga wynosi 76 kg. a nadmiar masy ciała 54 kg. Jeśli uda mi się schudnąć 38 kg, czyli uzyskam wagę 92 kg., będzie to sukcesem z punktu widzenia medycznego.

    Obserwujemy jednak, że chorzy już kilka-kilkanaście dni po operacji wymagają zmniejszenia leków na cukrzycę. Kilka tygodni po ubytku wagi, nawet nie jakimś spektakularnym, wymagają zmniejszenia dawek leków na nadciśnienie, a po jakimś czasie u części tych chorych leki te są zupełnie odstawiane. To wszystko jest związanie nie tyle z ilością ubytku masy ciała, ale również z mechanizmem działania zabiegu operacyjnego. Więc jeśli dana osoba miała trudno prowadzącą się cukrzycę, jeśli miała niestabilne nadciśnienie tętnicze czy przewlekłą niewydolność serca, a te dolegliwości, te choroby zmniejszają swoje nasilenie lub wręcz ustępują, możemy wtedy również mówić o sukcesie z punktu widzenia medycznego, ale osobistego też.

    Inaczej jest, jeśli przychodzi pani, która ma 170 cm wzrostu, waży 125 kg, a chciałaby ważyć 55 kg, bo kiedyś tam, w okolicach matury, tyle ważyła – możemy nie osiągnąć takiego ubytku. Jeśli więc nie ma świadomości, jaki jest cel tego zabiegu, albo celem jest tylko osiągnięcie wymarzonej wagi, to może się okazać, że ten sukces osobisty nie zostanie osiągnięty nigdy, mimo że będzie sukcesem z medycznego punktu widzenia.

    PAP: Proszę wyjaśnić, dlaczego cofnięcie się chorób, bądź osłabienie ich nasilenia, nie jest tyle związane z utratą masy ciała, co z samym zabiegiem.

    W.L.: Jedno z drugim się wiąże, ale nie jest tak, że ilość zrzuconych kilogramów przekłada się bezpośrednio na poziom zmniejszenia objawów towarzyszących chorobom. Już sama ingerencja w przewód pokarmowy sprawia, że w organizmie pojawia się wrażliwość na hormony wydzielane przez jelita oraz w sposób istotny zmniejsza się poziom insuliny – to jest też bardzo ważny czynnik.

    PAP: Czy zdarza się, że pomimo udanej operacji, pomimo początkowego sukcesu terapeutycznego, chory wraca do poprzedniego stanu?

    W.L.: Do poprzedniego rzadko kiedy wraca, nie mniej zdarzają się takie osoby. Jedzenie, objadanie się jest uzależnieniem, daje bardzo podobne objawy psychologiczne, jak uzależnienie od alkoholu. I tak, jak wyleczonym alkoholikiem, tak samo osobą otyłą (z mentalnego punktu widzenia) jest się przez całe życie.

    Jest to inprint dotychczasowego trybu życia. Poza tym, przy dobrych „chęciach” nawet do malutkiego żołądka można wlać litr czekolady. Ubytek masy ciała po zabiegu to jest oczywiście wynik operacji, ale również zmiana trybu życia, przyzwyczajeń, postępowania dietetycznego. Kwestia świadomości, chęci podjęcia współpracy i wreszcie zgody na trzymanie reżimu wyznaczonego po operacji jest kluczem do osiągnięcia sukcesu. Dlatego, jak mówiłem, nie każdego chcemy zoperować, bo nie każdy osiągnie taki efekt, jaki sobie wymarzył.

    PAP: Rozumiem, że mimo zmniejszenia objętości żołądka, chory może nadal się objadać i ponownie go sobie rozpycha.

    W.L.: O to właśnie chodzi: jeżeli ktoś będzie jadł wysokokaloryczne produkty, takie, które w małej objętości mają bardzo duży ładunek kaloryczny, będzie pił napoje gazowane, które same z siebie rozciągają żołądek, to z biegiem czasu może się on rozciągnąć. Skrócony przewód pokarmowy też w pewnym momencie może przejąć funkcje tej części, która jest wyłączona, bo nawet jeśli ktoś ma krótkie jelito, to może ono zacząć bardzo intensywnie wchłaniać. Powtórzę: to kwestia świadomości, motywacji i celu. Dlatego niechętnie przyjmujemy do operacji osoby, których jedynym celem jest utrata wagi, żeby lepiej wyglądać, żeby nie mieć kłopotów z kupowaniem ubrań.

    PAP: Bo wszystko tkwi w głowie? Ci pacjenci nie wymagaliby operacji, gdyby się lepiej kontrolowali?

    W.L.: To nie jest takie proste. Mózg sam z siebie nie wie, że się najadł, musi dostać odpowiedni sygnał z przewodu pokarmowego. Jeśli nie dostanie takiej informacji, to nie kontroluje łaknienia. Jest takie powiedzenie, że „syty głodnego nie zrozumie”, i ono bardzo przylega do grupy osób otyłych.

    Wie pani, jaka jest nośność normalnego roweru, który można kupić w sklepie sportowym? To jest ok. 110-115 kg., co wynika z wytrzymałości kół, ramy, tych wszystkich podzespołów, które się nań składają. Rowerki treningowe dla osób ważących powyżej 150 kg. są o wiele droższe, niż te standardowe do 125 kg. Namawianie więc ludzi otyłych do tego, aby zwiększyli swoją aktywność fizyczną, bez wsparcia psychologa, dietetyka, wreszcie rodziny i całego jego otoczenia, nigdy nie będzie skuteczne; taka osoba nie wstanie nagle i nie zacznie spacerować po sześć kilometrów dziennie.

    PAP: Wiem, czym jest taki nienasycony głód, gdyż jako dziecko przechodziłam leczenie encortonem.

    W.L.: Sterydy świetnie działają przeciwzapalnie, ale w stopniu znacznym zaburzają układ endokrynologiczny i hormonalny i same z siebie powodują zwiększanie masy ciała.

    Muszę podkreślić po raz kolejny – nie ma jednej cudownej metody leczenia otyłości. Terapia powinna przebiegać na kilku płaszczyznach: behawioralnej – powinniśmy wpłynąć na nasze otoczenie, zmienić warunki w jakich żyjemy; terapia psychologiczna, która powinna określić cele i wesprzeć chorych w ich osiągnięciu. Terapia dietetyczna wreszcie, bardzo istotna, gdyż wprowadzenie odpowiedniego reżimu dietetycznego, przy zachowaniu objętości pokarmów dających wczesną sytość, może zmniejszyć ładunek kaloryczny spożywanych posiłków. Na koniec kuracja farmakologiczna: w tej chwili mamy leki, które działają na układ hormonalny przewodu pokarmowego, dzięki nim mózg chorego, nawet po małej porcji jedzenia, dostaje informację, że jego właściciel jest najedzony.

    PAP: Jak dużym problemem jest otyłość w naszym społeczeństwie?

    W.L.: W naszym badaniu POL-O-CARIA prowadzonym w grupie 1,5 mln aktywnych zawodowo Polek i Polaków pokazaliśmy, że co trzecia aktywna zawodowo kobieta ma nadwagę lub otyłość, natomiast taki problem ma aż 2/3 aktywnych zawodowo mężczyzn. Pozostaje jeszcze grupa osób nieaktywnych zawodowo. Ten problem dotyczy 45-50 proc. naszej populacji. Nasze nastolatki są w tej chwili najgrubsze w Europie. Teoretycznie, zabiegu bariatrycznego – z BMI powyżej 40 lub 35 w przypadku występowania powikłań otyłości – potrzebowałoby prawie milion osób. Jak widać, jest to poważny problem.

    PAP: Czym się różni nadwaga od otyłości?

    W.L.: To rozgraniczenie wymyślono już ponad sto lat temu: ci, którzy mają BMI do 25 mają prawidłową wagę ciała; ci, którzy mają BMI pomiędzy 25 a 30 mają nadwagę; między 30 a 35 to jest pierwszy stopnień otyłości; między 35 a 40 – drugi; a powyżej 40 mamy trzeci stopień otyłości.

    PAP: Ten trzeci stopień to już chyba krytyczny?

    W.L.: Trzeba by było zdefiniować, gdzie się zaczyna kryzys. Jedno jest pewne: chorzy z taką otyłością prawie nigdy nie osiągną satysfakcjonującego, długotrwałego ubytku masy ciała stosując tylko metodę zachowawczą. To są osoby, u których należy rozważyć operację bariatryczną – skierować je bez zwłoki do odpowiedniego ośrodka, który jest w stanie takich chorych dobrze ocenić, oszacować ryzyko operacji, oraz stwierdzić, czy dana osoba na taki zabieg jest na tyle gotowa, że można się spodziewać sukcesu terapeutycznego.

    PAP: Jakie jest ryzyko tego typu operacji, bo – jak przy każdych zabiegach – przecież istnieje.

    W.L.: Operacje bariatryczne wchodzą w grupę dużych zabiegów chirurgicznych, czyli takich, które obarczone są ryzykiem poważnych powikłań. Te powikłania mogą być związane zarówno z występowaniem chorób, które już otyłość u chorych wywołała, ale również mogą być spowodowane powikłaniami chirurgicznymi, które po takim zabiegu mogą się pojawić.

    Ale jest taka ciekawa praca: oceniono w niej ok. 65 tys. osób, które zostały zoperowane, a miały cukrzycę typu drugiego, i się okazało, że zabiegi bariatryczne są jednymi z najbezpieczniejszych zabiegów operacyjnych w tej grupie chorób. Tu podkreślono również, jak ważne jest przygotowanie do operacji – pacjent wymaga rozpoznania chorób, które przez chorobę mogły być wywołane, a jeśli były wcześniej rozpoznane i leczone, należy ocenić, czy leczenie było adekwatne.

    Ten przedoperacyjny ubytek wagi, o którym mówiłem, powoduje, że choroby istotnie zmniejszają swoje nasilenie, zmniejsza się zatem ryzyko powikłań okołooperacyjnych. Jednak, jak w przypadku każdej dużej operacji, ryzyko powikłań zawsze jest wkalkulowane w zabieg. Moją rolą jest zmniejszenie tego ryzyka, przez odpowiednie przygotowanie przedoperacyjne.

    Powiem jeszcze, że jesteśmy jedynym ośrodkiem w Polsce, który leczy operacyjnie osoby wymagające przeszczepów narządów – wątroby, nerek, jednak ze względu na swoją otyłość nie mogą być bezpiecznie zakwalifikowane do transplantacji. Takie osoby, często nie będące w stanie stosować się do reżimu leczenia zachowawczego otyłości, są przez nas kwalifikowane i operowane, ostatecznie obniżają swoją wagę, dzięki czemu mogą wejść na listę do przeszczepień.

    Mamy tez grupę osób, u których zaawansowanie niewydolności serca wymaga jego przeszczepienia, jednak ze względu na masę ciała i ryzyko operacji nie są kwalifikowane do transplantacji. Tutaj wykonanie zabiegu bariatrycznego otwiera im drogę do przeszczepienia, ale, co ciekawe, u części dochodzi do takiej poprawy funkcji serca, że już nie muszą być wpisani na listę transplantacyjną. Dochodzi do takiej poprawy funkcji tego organu, że przeszczepienie jest im do niczego niepotrzebne. Niesamowite, prawda?

    PAP: Niesamowite, jestem pod wrażeniem, Ale proszę wytłumaczyć, na ile współczynnik BMI jest precyzyjny, jeśli chodzi o kwalifikację do operacji bariatrycznych?

    W.L.: Samo BMI jest dość kiepskim parametrem, gdyż nie mówi o tym, czy ktoś ma nadmiar masy ciała, czy nadmiar tkanki mięśniowej, a w interesie pacjenta jest nie tyle sam ubytek wagi, co ubytek tkanki tłuszczowej – bo na tym polega problem otyłości. W związku z czym warto tych pacjentów zbadać na analizatorze składu masy ciała i ocenić, czy mają oni za dużo wody, za dużo tłuszczu, czy mają bardzo dużo mięśni. Nie każdy chory z BMI 35 ma wskazanie do zabiegu bariatrycznego, bo – tak, jak w przypadku chorych z niewydolnością serca, nerek czy niewydolnością wątroby – ten nadmiar masy może być spowodowany nadmiarem płynów ustrojowych.

    PAP: Albo gromadzeniem się tkanki tłuszczowej na brzuchu?

    W.L.: Są dwa podstawowe rodzaje otyłości: brzuszna i biodrowo-udowa. Otyłość brzuszna jest typowa dla mężczyzn, choć też występuje w przypadku kobiet, natomiast otyłość biodrowo-udowa jest charakterystyczna dla kobiet. Ta brzuszna jest związana z o wiele większym ryzykiem występowania chorób metabolicznych związanych z otyłością.

    Natomiast jakość życia ma też tutaj kolosalne znaczenie. Problem bardzo często zgłaszają nam panie – dla nich powszechnie dostępne rajstopy są za małe, nie są w stanie kupić sobie ubrań, wstydzą się pójść do sklepu, wstydzą się wyjść na ulicę. Wreszcie, jak bardzo utrudniona jest podstawowa toaleta i czynności higieniczne w przypadku zaawansowanej otyłości. I to wszystko możemy załatwić zabiegiem bariatrycznym: uzyskać poprawę jakości życia.

    PAP: Jakie są granice wieku pacjentów, kiedy mogą się poddać takiej operacji?

    W.L.: Kiedyś granicą był 60. rok życia. W tej chwili nie ma granicy wielu metrykalnego, oceniamy pacjenta pod względem biologicznym. Operujemy również osoby powyżej 65. roku, choć generalnie zabieg nie przedłuża im życia, gdyż najczęściej czas trwania chorób wywołanych przez otyłość był na tyle długi, że poczyniły one nieodwracalne zmiany narządowe.

    Jednak warto, bo poprawa jakości życia jest nieosiągalna innymi metodami zachowawczymi. Jestem chirurgiem ludzi dorosłych, mam możliwość operowania pacjentów powyżej 18 r. życia, ale obserwuję, że coraz więcej zabiegów bariatrycznych robi się u dzieci – chroniąc je przed nadmiarem masy ciała w dorosłości i przed wystąpieniem chorób metabolicznych przez tę otyłość wywołanych.

    PAP: Wstrząsające.

    W.L.: Wstrząsające, jak każda choroba, a otyłość jest chorobą. Bardzo duże znaczenie ma otoczenie, w jakim przebywają te dzieci. Tak samo, jak depresja, która jest dziś powszechna wśród najmłodszych, o czym się mówi dopiero od niedawna. Przy czym leki na depresję, choć wyrównują nastrój, często sprzyjają otyłości.

    Poza tym jedzenie daje przyjemność, wyzwala endorfiny, poprawia więc nastrój. Łatwy jest dostęp do słodyczy, produktów wysokoenergetycznych, które w dodatku są tanie. Rodzice, którzy kupują swoim dzieciom cukierki lub chipsy, zamiast wsłuchać się w ich potrzeby i nauczyć je zdrowego tryby życia, przykładają się do ich nieszczęścia.

    Co gorsza, dzieci nie chodzą na zajęcia wychowania fizycznego, opiekunowie „załatwiają” im zwolnienia. A nawet, jeśli wożą je np. na basen, to – jak obserwuję jeżdżąc tam z moimi pociechami – nie pływają z nimi. Siedzą na brzegu i patrzą, jak ich potomstwo tapla się leniwie w wodzie. Nie dają im przykładu, nie wdrażają schematu, który ich dzieci mogłyby przyjąć.

    PAP: Często słyszy się opinie, że otyłość w krajach rozwiniętych, jakim jest Polska, dotyka przede wszystkim uboższe warstwy ludności. Czy to się zgadza z pańską obserwacją?

    W.L.: Powiem przewrotnie, że na świecie więcej osób choruje na otyłość, niż cierpi z powodu niedożywienia. Tymczasem o niedożywieniu mówimy często, natomiast o otyłości – w tym kontekście – rzadko.

    Jedzenie dobre, jest jedzeniem drogim, jedzenie śmieciowe jest tanie i łatwo dostępne, ponadto daje błyskawiczne impulsy do głowy, sprawia przyjemność.

    Nie chciałbym tutaj wchodzić w tematykę bogactwa i biedy, ale, jak się przyjrzeć, to wśród np. aktorów czy innych celebrytów, nieczęsto zdarzają się osoby otyłe. Mamy kult szczupłego ciała.

    I dobrze, ja bardzo nie pochwalam tego, że ostatnio promuje się tzw. ciałopozytywność, rozumianą jako akceptację dla otyłości. Zaczyna się zrównywać osoby otyłe z osobami szczupłymi promując modelki w rozmiarach XXXL. Jestem temu przeciwny, i to nie ze względu na urodę, czy na samopoczucie. To jest cały proces, który powoduje destrukcję naszego organizmu.

    I znów wrócę do zabiegów bariatrycznych: dzięki nim zmniejszamy ryzyko wystąpienia chorób towarzyszących otyłości, a poprzez to zmniejszamy koszty leczenia tych chorób, a więc przyczyniamy się do bardziej ekonomicznego zarządzania środkami publicznymi. Koszty związane z takim zabiegiem nie są małe, ale, generalnie, są opłacalne w systemach, gdzie się liczy pieniądze.

    Z tego też powodu zabiegi bariatryczne zaczęły być finansowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia, czyli płatnika wydającego na nie pieniądze. Po prostu: z perspektywy długoterminowej to się opłaca.

    Niemniej jednak nie tylko o koszty stricte medyczne tutaj chodzi. Zapewne pani słyszała o sytuacji, podczas której pewien dżentelmen miał zawał, ale, jako że był wielkiej tuszy, nie sposób go było wynieść na noszach poprzez drzwi, gdyż w nich się nie mieścił. Trzeba było wezwać straż pożarną, aby go ewakuowała przez okno. I tu pojawia się pytanie: skąd mężczyzna, który mieszkał sam, miał jedzenie? Oczywiście, odpowiedź jest prosta – z internetu, dziś każdy może sobie zamówić w sieci wszystko, co tylko zapragnie.

    PAP: Przypomniał mi się tu film z Leonardo di Caprio pt. „Co gryzie Gilberta Grape’a” – bohater musiał poradzić sobie ze swoją otyłą, schorowaną matką, która wymagała pomocy, ale jej także nie dało się wynieść z domu poprzez drzwi.

    W.L.: To stary film, bodaj z 1993 roku, reżyser był prorokiem, gdyż dziś takie sytuacje to nie temat na film, ale szara rzeczywistość. I wielki problem. Choćby z tego powodu, że nośność łóżek w szpitalach jest ograniczona, podobnie jak nośność stołów operacyjnych. Osobie otyłej nie można zrobić badania za pomocą tomografu komputerowego, gdyż nie mieści się do tzw. tuby. Osobom otyłym nie można się wkłuć do układu żylnego, gdyż mają za dużo tkanki tłuszczowej.

    Osoby otyłe źle się dializuje. Ablacje, dość powszechne zabiegi w kardiologii, mające na celu wyrównanie pracy mięśnia sercowego, są przez kardiologów niechętnie robione osobom, które ważą ponad 130 kg. W ich przypadku zaburzenia mają tendencję do powracania, a stoły, na których się takich pacjentów poddaje procedurze, zwykle mają nośność do 130 kg.

    PAP: To są więc takie zupełnie przyziemne, fizyczne przeszkody?

    W.L.: Oczywiście, że tak. Weźmy na przykład zwyczajne krzesło – jeśli ma poręcze, to zazwyczaj będzie za wąskie dla osób, które przychodzą do mojego gabinetu. Dla osób otyłych są zupełnie inne wózki inwalidzkie. Albo łóżka dla otyłych – o nośności powyżej 200 kg. – są ponad dwu i półkrotnie droższe od łóżek standardowych. Więc choćby z tego punktu widzenia nie jesteśmy gotowi do zajmowania się ludźmi, którzy mają aż taki nadmiar ciała.

    PAP: Może przekroczę tutaj jakieś reguły poprawności politycznej, ale – moim zdaniem – nie powinniśmy być gotowi. Myślę tak, gdyż uważam, że przestawienie systemu służby zdrowia na leczenie otyłości oznaczałoby jej akceptację.

    W.L.: Dążymy do tego, żeby zoptymalizować leczenie, ale, co chcę podkreślić – nikt nie jest otyły ze swojego wyboru. Otyłość jest chorobą, otyłość nie jest wyborem. I bardzo się cieszę, że otyłość przestaje być tabu. Coraz więcej osób trafiająca do specjalistów kierowanych jest przez lekarzy POZ. Oni także zrozumieli, że otyłość można leczyć, że istnieją narzędzia, które pozwalają się z nią zmierzyć i ostatecznie wygrać.

    PAP: Proszę opowiedzieć o jeszcze innych barierach i niedogodnościach, z którymi spotykają się osoby otyłe.

    W.L.: Jest ich wiele, poczynając od tego, że nie są w stanie dobiec do tramwaju, zmieścić się w bramce w metrze, czy na lotnisku, usiąść wygodnie w pociągu, wreszcie mówiąc kolokwialnie „się podetrzeć” – jak ktoś waży ponad 200 kg, to jest to poza jego możliwościami. Ciało wtedy składa się z setek fałd i fałdek, jeśli nie jest odpowiednio pielęgnowane, pojawiają się odparzenia i owrzodzenia.

    Inna sprawa – ci pacjenci nie są w stanie założyć na stopy innych butów niż klapki czy japonki. Moim sukcesem jest również to, kiedy przychodzi pacjent po operacji i mówi: profesorze, proszę popatrzeć na moje stopy, założyłem na nie normalne buty, wiązane!

    Autorka: Mira Suchodolska

    __________

    Źródło: naukawpolsce.pl
    Rozmawiała: Mira Suchodolska (PAP). Fot: Fotolia


    Najnowsze wpisy